Lekarz spojrzał na kobietę niespokojnym wzrokiem, jednak milczał przez dłuższą chwilę, jakby ważył każde słowo, które miał zamiar wypowiedzieć.
W jego oczach widać było współczucie, ale i coś jeszcze – pewien rodzaj zadumy, jakby nie mówił tylko do niej, ale również do siebie.
W końcu westchnął i powiedział cicho:
– Rokowania są nie najlepsze.
Dla kobiety czas nagle zamarł.
Słowa lekarza zawisły w powietrzu jak ciężka mgła, nie pozwalając jej oddychać.
Serce zabiło szybciej, a dłonie mimowolnie zacisnęły się na krawędzi fotela.
W gardle poczuła suchość, jakby nie była w stanie wydobyć z siebie głosu, lecz w końcu szepnęła:
– Czy to bardzo źle? Ile czasu mi zostało?
Lekarz uniósł na nią wzrok. Jego spojrzenie było przenikliwe, ale ciepłe.
Przechylił lekko głowę i odpowiedział pytaniem:
– Czasu na co?
Kobieta zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
Przecież to oczywiste – czasu na życie, na sprawy, które chciała jeszcze dokończyć.
Lekarz jednak, jakby czytając jej myśli, dodał spokojnie:
– Czasu nigdy nie jest za mało, by żyć.
Niektórzy dopiero pod groźbą nieuchronnego końca zaczynają życie naprawdę.
Zaskoczona, przez chwilę milczała.
W głowie kotłowały się myśli, ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, lekarz zapytał:
– Czy ma pani rodzinę, która może się panią zaopiekować?
Kobieta odwróciła wzrok. W jej oczach błysnął cień smutku.
– Nie żyjemy w dobrych relacjach – odpowiedziała cicho. – Jestem sama.
Lekarz skinął głową, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi. Po chwili jednak uśmiechnął się delikatnie.
– Więc może to jest właśnie ten czas, aby zacząć żyć? – powiedział łagodnie.
Nie rozumiała go od razu, ale po chwili domyśliła się, że chodzi o jej relacje rodzinne.
O wszystkich, których kiedyś odsunęła.
O tych, których straciła nie dlatego, że odeszli, lecz dlatego, że pozwoliła, by pomiędzy nimi wyrosły mury z żalu, milczenia i niewypowiedzianych słów.
Przez długi czas myślała nad słowami lekarza.
Aż w końcu, pewnego wieczoru, sięgnęła po telefon i wybrała numer, którego nie wybierała od lat. Serce biło jej jak oszalałe, kiedy usłyszała znajomy głos po drugiej stronie.
Wahała się tylko przez chwilę.
– Cześć… – powiedziała cicho. – Możemy porozmawiać?
Nie było łatwo. Zaufanie buduje się długo, a rany goją się powoli.
Ale krok po kroku odbudowywała mosty, które kiedyś spaliła. Przełamała dumę, pozwoliła sobie na szczerość.
I paradoksalnie, ten czas, który miał być końcem, okazał się nowym początkiem.
Kilka lat, które jej pozostały, były najlepszym okresem jej życia.
Spędziła je z bliskimi, śmiejąc się, rozmawiając, wspominając i ciesząc się każdą chwilą.
Zrozumiała, że trzeba doceniać tych, którzy są przy nas – nawet jeśli czasem wydaje się, że oni nie doceniają nas.
I kiedy nadszedł jej czas, odeszła w spokoju, otoczona miłością, którą kiedyś sądziła, że straciła na zawsze.