NEWSPOL

Moi sąsiedzi zainstalowali kamerę skierowaną na mój ogród. Postanowiłam dać im nauczkę

Wszystko zaczęło się w chwili, gdy do sąsiedniego domu wprowadziło się nowe małżeństwo, Éva i Lajos, którzy od pierwszego dnia sprawiali wrażenie ludzi uprzejmych, choć było w ich zachowaniu coś, co trudno było jednoznacznie określić – jakaś niepokojąca ostrożność, zbyt kontrolowany uśmiech albo spojrzenia, które błądziły gdzieś obok rozmówcy.

Z radością postanowiłam powitać ich w okolicy, niosąc koszyk pełen świeżych pomidorów z mojego ogródka, a kiedy wręczałam go Évie, uśmiechnęłam się serdecznie i powiedziałam: „Mam na imię Emma – cieszę się, że się poznajemy, witajcie w sąsiedztwie”.

Kobieta przyjęła kosz z lekkim zawahaniem, rozejrzała się nerwowo na boki, a potem z wyraźnym napięciem odpowiedziała: „Dziękujemy… po prostu bardzo dbamy o bezpieczeństwo, wiesz, jak to jest, prawda?”

Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, co miała na myśli, ale z grzeczności przytaknęłam i nie dopytywałam, bo uznałam, że może to tylko nieśmiałość albo zmęczenie po przeprowadzce.

Nie mogłam wtedy wiedzieć, że to, co usłyszałam, okaże się początkiem czegoś znacznie bardziej osobliwego niż mogłam przypuszczać.

Kilka dni później, po powrocie od mamy, postanowiłam spędzić trochę czasu w ogrodzie, odpoczywając na leżaku w stroju kąpielowym i doglądając swoich pomidorów, które wymagały trochę wody i uwagi.

Właśnie nachylałam się nad doniczkami, kiedy kątem oka zauważyłam coś niewielkiego, ciemnego i połyskującego, przyczepionego pod rynną na ścianie domu moich nowych sąsiadów.

Przyjrzałam się uważniej i nagle zrozumiałam – ten niewielki przedmiot to była kamera, dokładnie skierowana w moją stronę, celująca idealnie w mój ogród.

Poczułam, jak robi mi się gorąco, ale nie z powodu słońca – serce zabiło mi szybciej, a w głowie natychmiast pojawił się bunt.

Bez zastanowienia, tak jak stałam, ruszyłam do ich drzwi i zapukałam mocno, nie dbając o to, że mam na sobie tylko kostium kąpielowy.

Drzwi otworzył Lajos, którego twarz wyrażała wyraźne niezadowolenie, jakby moja wizyta była kłopotliwym przerywnikiem w czymś bardzo ważnym.

„Dlaczego wasza kamera jest wymierzona prosto w mój ogród?” zapytałam ostro, nie bawiąc się w uprzejmości.

Mężczyzna wzruszył ramionami i bez cienia skruchy powiedział: „To wyłącznie dla naszego bezpieczeństwa – chcemy mieć kontrolę nad tym, kto zbliża się do posesji”.

Nie mogłam uwierzyć w bezczelność tej odpowiedzi i natychmiast rzuciłam: „To nie jest ochrona – to naruszanie mojej prywatności i nie zamierzam tego tolerować”.

Zza jego pleców wyłoniła się Éva, która patrzyła na mnie chłodno i powiedziała bez emocji: „Mamy prawo zabezpieczać naszą własność, a jeśli to komuś przeszkadza, to trudno”.

Próbowałam jeszcze spokojnie wytłumaczyć, jak bardzo niepokojące i nielegalne jest takie zachowanie, ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie trafiam na grunt dialogu, tylko mur obojętności.

Teoretycznie mogłam wytoczyć im sprawę w sądzie, ale wiedziałam, że to oznacza długie miesiące stresu, kosztów i walki z systemem, który nie zawsze staje po stronie zwykłych ludzi.

Dlatego postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce – i zrobić to w sposób, który zapamiętają na długo.

Zadzwoniłam do moich przyjaciół i w żartobliwym tonie zapytałam Lucę: „Powiedz mi, jak bardzo lubisz teatr?”.

Luca roześmiał się natychmiast i zaintrygowany poprosił: „Mów szybko, co masz na myśli – to brzmi podejrzanie dobrze”.

Do naszej drużyny dołączyli również Peti, mistrz domowych efektów specjalnych, oraz Nóri, pasjonatka kostiumów i dramatycznego makijażu.

Podczas jednej z prób spojrzałam na nich wszystkich z lekką niepewnością i zapytałam: „Nie przesadzamy trochę z tym pomysłem?”.

Luca uspokoił mnie gestem, kładąc rękę na moim ramieniu i mówiąc: „Emma, oni tygodniami cię obserwowali, czas pokazać im, że nie jesteś bezbronna”.

Peti zaśmiał się i dodał: „Poza tym – kiedy ostatnio robiliśmy coś tak absurdalnie genialnego?”.

Nóri uśmiechnęła się szeroko i rzekła: „Wszystko przygotowane – teraz nie ma już odwrotu”.

Poczułam, jak wraca do mnie energia i przekonanie, że ta akcja ma sens – więc rzuciłam z entuzjazmem: „Zaczynamy!”.

W sobotnie popołudnie zebraliśmy się w moim ogrodzie, przebrani w stroje, które nawet na karnawale wzbudziłyby sensację – ja miałam na sobie neonową perukę, strój do nurkowania i tiulową spódnicę.

„Jesteście gotowi na widowisko, które przejdzie do legendy?” zapytałam, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Luca założył maskę kosmity i odpowiedział: „Niech to będzie spektakl, który odbierze im mowę!”.

Zaczęliśmy od pozorów normalnej imprezy – śmiechy, rozmowy, tańce przy grillu i absurdalne dialogi, które miały wyglądać naturalnie, ale z czasem nabierały teatralnego przesytu.

Peti, przebrany za pirata, rzucił przez ogród: „Emma, jak twoja mama? Nadal chce cię wyswatać z synem swojej koleżanki?”.

Zaśmiałam się głośno: „Oczywiście! Nie poddaje się, nawet nie wiedząc, że jej córka jest bohaterką thrillera szpiegowskiego!”.

Nóri dodała z udawanym szokiem: „Wie, że jesteś obserwowana? Gdyby wiedziała, pewnie już dawno przyszłaby tu z miotłą!”.

I wtedy przyszedł czas na punkt kulminacyjny naszego przedstawienia – moment, kiedy zaczęliśmy symulować morderstwo.

Z przerażeniem w głosie krzyknęłam: „Nieee! Luca! Oni go zabili!”.

Peti, trzymając plastikowy nóż pokryty keczupem, zawołał: „Sam się o to prosił!”.

Luca, z teatralnym jękiem, runął na ziemię, a jego koszulka momentalnie zabarwiła się na czerwono – wszystko wyglądało zaskakująco realistycznie.

Wybuchła symulowana panika – biegaliśmy, krzyczeliśmy, Nóri lamentowała: „Co teraz? Dzwonimy po policję?”.

Ja, udając wstrząśniętą, odpowiedziałam: „Nie! Musimy ukryć ciało zanim ktoś nas zauważy!”.

I wtedy zasłony w oknie sąsiadów poruszyły się.

Szepnęłam: „Oni nas obserwują. Kamera działa”.

Po chwili usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi auta i charakterystyczny dźwięk nadjeżdżającej syreny.

„To się dzieje naprawdę” – powiedziałam cicho i rzuciłam: „Wszyscy do środka!”.

W ekspresowym tempie usunęliśmy wszystkie ślady – przebrania zniknęły, charakteryzacja została zmyta, a my, w spokojnych ubraniach, usiedliśmy przy stole z filiżankami herbaty.

Kiedy zapukali funkcjonariusze, przywitaliśmy ich z uśmiechem, jakby byli znajomymi gośćmi.

„Czy coś się stało?” zapytałam z udawaną niewiedzą.

Policjant wyjaśnił, że otrzymali zgłoszenie o możliwym morderstwie w naszym ogrodzie.

„Ach, to tylko mała inscenizacja!” zaśmiałam się, dodając: „Pewnie ktoś potraktował to zbyt poważnie – nie spodziewałam się aż takiego realizmu”.

Funkcjonariusz zmarszczył brwi i zapytał: „A kto to właściwie widział? Przecież wasz ogród jest odizolowany od innych domów…”.

Wzięłam głęboki oddech i z teatralnym westchnieniem odpowiedziałam: „Nasi sąsiedzi mają kamerę, która idealnie obejmuje cały mój ogród”.

Kilka chwil później rozmawiali już z Évą i Lajosem.

Godzinę później kamera została zdjęta, a sąsiedzi ukarani mandatem.

Kilka dni później spakowali swoje rzeczy i bez słowa opuścili naszą okolicę.

A ja wróciłam do pielęgnowania moich pomidorów, tym razem z uśmiechem – i pełnym poczuciem odzyskanej prywatności. 🌿

Exit mobile version