Zmiana czasu od lat budzi kontrowersje, a co pół roku wywołuje dyskusje na temat jej zasadności.
Już za kilkanaście dni Polacy znów będą musieli przestawić zegarki o godzinę do tyłu, co nasuwa pytania, czy to jedna z ostatnich takich operacji. C
oraz częściej pojawiają się sygnały, że rząd planuje podjąć zdecydowane kroki w sprawie rezygnacji z tej praktyki.
W całej Unii Europejskiej zmiana czasu na zimowy odbywa się zawsze w ostatnią niedzielę października, a na czas letni – w ostatnią niedzielę marca.
W 2024 roku zegary przestawimy w nocy z 26 na 27 października, co oznacza, że będziemy mogli spać o godzinę dłużej. O 3:00 nad ranem zegarki cofniemy na 2:00.
Debata na temat sensu zmiany czasu w Unii Europejskiej trwa od wielu lat. W 2018 roku Komisja Europejska przeprowadziła publiczne konsultacje, które wykazały, że aż 84 proc. respondentów opowiada się za likwidacją tego mechanizmu.
Na apel odpowiedziało 4,6 miliona osób, co czyni te konsultacje jednymi z największych w historii UE. Mimo to, do dziś nie doszło do wprowadzenia zmian.
Już wiele lat temu Polskie Stronnictwo Ludowe (PSL) wysunęło propozycję zmian w tej kwestii, ale pomysł nie zyskał wówczas odpowiedniego wsparcia.
Teraz jednak pojawiają się sygnały, że temat może znów powrócić na agendę rządową.
„Zmiana czasu jest nieefektywna, ma negatywny wpływ na nasze zdrowie i gospodarkę. Powinniśmy ją zlikwidować” – mówił wiceminister klimatu Miłosz Motyka w programie „Fakt Live”.
Jak dodał, po najbliższej zmianie czeka nas jeszcze jedna, na czas letni, i to właśnie ten czas powinien zostać utrzymany na stałe. „Mamy jeszcze trochę czasu na dyskusję” – stwierdził wiceminister.
Warto zaznaczyć, że do końca 2026 roku kraje członkowskie Unii Europejskiej obowiązują aktualne przepisy, które nakładają obowiązek zmiany czasu na letni w ostatnią niedzielę marca.
To oznacza, że decyzje o ewentualnym zniesieniu zmiany czasu muszą być podejmowane na poziomie unijnym.
Na razie jednak kraje UE są zobligowane do przestrzegania tych regulacji.