Artur Baranowski zyskał popularność, bijąc rekord w popularnym programie TVP „Jeden z dziesięciu”. Bezbłędnie odpowiedział na wszystkie 40 pytań. Choć zagwarantował sobie miejsce w wielkim finale, nie dojechał na plan. Teraz jego sąsiedzi zdradzają, że martwią się o geniusza.
Według wiadomości, które pojawiły się w serwisie “Onet”, samochód Artura Baranowskiego miał zepsuć się ok. 2 godzin jazdy od studia TVP3 mieszczącego się w Lublinie. To właśnie w tym miejscu tradycyjnie nagrywa się odcinki “Jednego z dziesięciu”.
Jak informują media, uczestnik musiał wezwać pomoc drogową. Czekając na jej przyjazd, stracił szansę na walkę w Wielkim Finale 140. edycji teleturnieju. Wraz z nią przepadała nagroda wynosząca 40 tys. złotych, którą zgarnie wygrany.
Sąsiedzi przyznali, że geniusz faktycznie nie mógł zjawić się w finale z przyczyn losowych. Jak podkreślili, odcinki były nagrywane nieco wcześniej, kiedy jeszcze fani i media nie wiedzieli o rekordzie Artura, a ten nie mierzył się z nagłą popularnością.
„Odcinki były nagrywane wcześniej, ale dopiero teraz trafiły do telewizji. Artur bardzo chciał wziąć udział w Wielkim Finale, bo przecież miał ogromne szanse na główną nagrodę. Zły los pokrzyżował mu jednak plany. To był dla niego wielki stres. Wiemy, że wszystko było nagrywane w sobotę, zanim jeszcze stał się popularny w całym kraju” – przyznali w rozmowie z portalem Świat gwiazd.
Aktualnie Baranowski „zaszył się w domu”, gdyż podobno przerosło go nagle zainteresowanie: „Przyjazdy dziennikarzy do naszej miejscowości spowodowały to, że Artur zaszył się w domu rodziców i unika nawet wychodzenia. Nie widzieliśmy go od środy” – podkreślił jeden z sąsiadów w rozmowie z serwisem.