Zaginięcie Beaty Klimek było ogromnym ciosem dla trójki jej adoptowanych dzieci.
Rodzeństwo, które już wcześniej doświadczyło trudnych przeżyć, niespodziewanie straciło osobę, która obdarzyła ich miłością i stworzyła dla nich nowy dom.
Wraz z jej zniknięciem dzieci utraciły także poczucie bezpieczeństwa. Zarówno lokalna społeczność, jak i ludzie z całej Polski, przejęli się losem rodziny pani Beaty.
W sprawie zaginięcia 47-letniej kobiety wciąż brakuje odpowiedzi na wiele pytań. Media co rusz informują o nowych wątkach, a sytuacja jej najbliższych porusza ludzi w całym kraju.
Tuż przed świętami mieszkańcy zdecydowali się na wyjątkowy gest wobec jej dzieci.
Sprawa zniknięcia Beaty Klimek wywołuje duże poruszenie w Poradzu, gdzie mieszkała, i poza nim. Pojawia się wiele hipotez, z których część dotyczy męża kobiety.
Mężczyzna zapewnia, że nie jest związany z jej zaginięciem. Trudno wyobrazić sobie, przez co przechodzą jej dzieci w tej sytuacji.
Wiadomo, że przed Bożym Narodzeniem mieszkańcy i osoby z całego kraju zorganizowali dla nich wyjątkową niespodziankę.
Beata Klimek mieszkała wraz z teściami w dwupiętrowym domu w Poradzu, województwo zachodniopomorskie. Kobieta była w trakcie rozwodu po 26 latach małżeństwa.
Jej mąż, który od ponad roku mieszkał z nową partnerką w Łobzie, wyprowadził się wcześniej z rodzinnego domu.
W poniedziałek 7 października Beata Klimek, jak co dzień, odprowadziła dzieci na przystanek autobusowy. Następnie miała udać się do pracy, gdzie była odpowiedzialna za utrzymanie czystości w jednym z banków.
Jednak tego dnia nie pojawiła się na miejscu.
Pracodawczyni próbowała skontaktować się z nią telefonicznie, ale połączenia nie zostały odebrane. Już około 8:40 telefon kobiety przestał być aktywny.
Z relacji bliskich wynika, że po odprowadzeniu dzieci wróciła do domu, ale potem wszelki ślad po niej zaginął.
Minęły już ponad dwa miesiące od zaginięcia pani Beaty, a jej bliscy wciąż nie tracą nadziei na jej odnalezienie.
Nie wierzą, że mogła dobrowolnie opuścić swoje dzieci: 8-letnią Zuzię, 9-letniego Kacpra i 12-letniego Marcela. Opiekę nad nimi przejęła siostra zaginionej wraz z rodziną.
Rodzeństwo szczególnie mocno przeżywało zbliżające się święta, obawiając się ich spędzenia bez mamy.
— Dzieci ciągle o niej mówią i czekają na jej powrót. Potrzebują pomocy specjalistów, jeździmy z nimi do lekarzy.
Najstarszy, Marcelek, powiedział, że jeśli mama nie wróci, to nie usiądzie do świątecznego stołu — relacjonowała Ola Klimek, siostrzenica zaginionej, w rozmowie z „Faktem”.
W odpowiedzi na trudną sytuację dzieci zorganizowano zbiórkę prezentów, które dostarczono już do rodziny.
— Znajomi z okolicy przygotowali upominki, które przekazano dzieciom. Część wręczono im 6 grudnia, resztę dostaną pod choinkę. Ludzie z całej Polski przesyłali paczki, za co jesteśmy niezmiernie wdzięczni — dodała Ola Klimek.
W Poradzu pojawiają się różne spekulacje, sugerujące, że w zaginięcie Beaty Klimek mógł być zamieszany jej mąż. Ten jednak kategorycznie zaprzecza oskarżeniom i wyjaśnia, że małżeństwo od dawna było w kryzysie.
— Mieliśmy problemy w związku.
Wyprowadziłem się ponad rok temu, bo między nami nie układało się. Próbowaliśmy przez lata mieć dzieci, ale się nie udało, więc zdecydowaliśmy się na adopcję. Myślałem, że to nas zbliży, ale było inaczej. Ostatecznie żona wystąpiła o rozwód z orzeczeniem mojej winy — tłumaczył Jan Klimek.
Mężczyzna opowiadał także o dniu zaginięcia, podkreślając, że nie wie, co mogło się wydarzyć.
— Byłem zajęty pracą na podwórku. Ktoś mówił, że Beata miała kogoś w Łobzie, ale tego nie wiem. Ludzie już zrobili ze mnie winnego — stwierdził.
Rodzina zaginionej nie ustaje w wysiłkach, by ją odnaleźć. Siostrzenica zorganizowała zbiórkę na wynajęcie detektywa, który mógłby pomóc w wyjaśnieniu sprawy.
W opisie zbiórki podkreślała, że śledztwo prowadzone przez służby pełne jest niejasności, jak choćby odłączenie kamery w domu pani Beaty tuż po jej wyjściu.
— Wszystkie zebrane środki zostaną przeznaczone na pomoc prawną i detektywa, aby dotrzeć do prawdy — zaznaczyła.