Maria Sławuta (66 l.) z Nowej Dęby jest jedną z dwóch kobiet, które kupiły i skosztowały zatrutej galarety na targowisku w Nowej Dębie. Kobieta żyje i wczoraj (w środę, 21 lutego), po czterech dniach hospitalizacji, opuściła Specjalistyczny Szpital im. Ludwika Rydygiera w krakowskiej Nowej Hucie.
– Rano w sobotę wraz z mężem poszliśmy na targ. W ogóle pierwszy raz jadłam galaretkę. Ona była w plastikowym opakowaniu po jogurcie. Ładnie wyglądała więc się skusiłam – relacjonuje kobieta w rozmowie z „Super Expressem”.
– Gdy wróciliśmy do domu, zaczęłam jeść tę galaretkę. Czułam, że jest dość mocno przyprawiona zielem angielskim. Niezbyt mi smakowała, nawet polałam ją octem. Zjadłam może pół, może tylko jedną trzecią porcji i odłożyłam do lodówki. Od razu bardzo źle się poczułam, spadło mi ciśnienie. (…) Kręciło mi się w głowie, stół, który stał przed moimi oczami, cały wirował. Zsiniałam, nie mogłam oddychać. Zwymiotowałam i to chyba uratowało mi życie – opowiada o feralnym dniu „Super Expressowi”.
Następnie trafiła na SOR, skąd została przeniesiona na oddział wewnętrzny. Tam poznała druga kobietę, która również zatruła się galaretą. – Powiedziała, że zjadła tylko jedna łyżeczkę i zemdlała. To właśnie wtedy padły pierwsze podejrzenia, że powodem zatrucia była wspomniana galareta z targu – podsumowuje.
– Cieszę się, że przeżyłam, to jakby drugie życie. Już nigdy nic nie kupimy w takich miejscach – podkreśla.
W wyniku zatrucia galaretką zmarła jedna osoba. W środę pojawiły się wyniki sekcji zwłok 54-letniego mężczyzny. Nie dały one jednak jednoznacznych wyników.
Wkrótce więcej informacji.