Kiedy usłyszałam wymagania mojej teściowej, jak najszybciej uciekłam

Zostałam zaproszona na kolację u teściów. Byłam z Piotrem od dwóch lat, a jego mama, pani Halina, zawsze była dla mnie nieco… specyficzna. Perfekcjonistka w każdym calu.

W każdym naszym spotkaniu coś było „nie tak”: a to moje włosy były za krótkie, a to obcas za niski, a to sos nie taki, jak być powinien.

Ale tego dnia, kiedy usiadłam przy stole, w głowie miałam nadzieję, że będzie spokojnie. Jak bardzo się myliłam!

Wszystko zaczęło się, gdy tylko podano zupę. Teściowa spojrzała na mnie uważnie i uśmiechnęła się, jakby miała coś ważnego do powiedzenia.

— Wiesz, kochana — zaczęła, nalewając sobie herbaty — skoro planujecie z Piotrem przyszłość, to myślę, że nadszedł czas, żeby ustalić kilka zasad.

Zasady? Poczułam dziwny chłód, jakby ktoś otworzył okno w środku zimy.

— Zasady? — powtórzyłam, próbując utrzymać spokój.

— No tak! Żeby nasze życie rodzinne układało się pomyślnie — kontynuowała teściowa, przymierzając się do wyciągnięcia kartki z torebki, co już samo w sobie było podejrzane.

— Zresztą, już o tym z Piotrusiem rozmawiałam.

Spojrzałam na Piotra, który wyraźnie zamilkł i spuścił wzrok. A więc wiedział.

— Na przykład — zaczęła, rozwijając swoją listę — o porządek w domu. Uważam, że żona powinna sprzątać codziennie. Nawet jeśli nie ma bałaganu, trzeba przelecieć szmatką po meblach i oknach.

Tak, żeby dom zawsze pachniał świeżością. Oczywiście, obiady codziennie na stole o piętnastej, i to takie z trzech dań. Żaden tam makaron czy zupa z torebki, tylko prawdziwe gotowanie.

Jak w moich czasach. No i dzieci, kochana. Trójkę, minimum. Najlepiej chłopców, bo chłopcy to wiadomo – dziedzice.

Poczułam, że zaczyna mi się kręcić w głowie.

— Aha, i jeszcze jedno — ciągnęła, niezrażona moim milczeniem. — W niedzielę obowiązkowo przychodzicie do nas na obiad. Zawsze. Żadnych wymówek. No, może wyjątkiem będzie poród, ale tylko pierwszy tydzień po…

Chyba nie wytrzymałam. Serce zaczęło mi bić szybciej, a oddech stał się płytszy. Z trudem powstrzymywałam się od śmiechu… albo płaczu.

Spojrzałam na Piotra, który siedział nieruchomo, jakby czekał na mój ruch. Czy on naprawdę myślał, że to jest normalne? Że będę sprzątać i gotować jak robot, a do tego jeszcze produkować dziedziców „na zamówienie”?

— A co z twoimi wymaganiami? — spytałam, głosem drżącym z niedowierzania.

— Och, kochana, ja jestem elastyczna — odparła z szerokim uśmiechem. — Mogę przychodzić i pomagać z dziećmi codziennie albo co drugi dzień. Jak będzie ci wygodniej.

To było za dużo. Wstałam od stołu, krzesło zaskrzypiało, jakby samo chciało uciekać razem ze mną.

— Dziękuję za kolację — powiedziałam, zbierając swoje rzeczy z prędkością światła. — Ale muszę już iść.

— Już? — zdziwiła się teściowa. — Dopiero zaczęliśmy rozmawiać o ważnych sprawach!

Piotr próbował mnie powstrzymać, ale byłam już przy drzwiach.

— Porozmawiamy… kiedy indziej — rzuciłam na odchodnym i wyszłam, zanim zdążył zareagować.

Na zewnątrz poczułam chłodne, orzeźwiające powietrze. Oparłam się o ścianę i wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam jedno: nie zamierzam wracać do stołu z „zasadami” pani Haliny.

Czas przemyśleć, co tak naprawdę oznacza „rodzina” i z kim warto ją budować.