Mam 71 lat i szyję zabawki dla dzieci z domów dziecka
Mam 71 lat i szyję zabawki dla dzieci z domów dziecka
Mam 71 lat. Tyle lat, co ja, mają niektóre z moich nici w szufladzie. Ale nici, w przeciwieństwie do ludzi, nie miewają zmarszczek ani bolących kolan. Są cierpliwe i wieczne, o ile nie przerwie się ich nagle nożyczkami.
Każdy dzień zaczynam od filiżanki kawy i krótkiego spojrzenia na stare radio, które od lat stoi na parapecie. Gra cicho w tle, czasem melodie, które pamiętam z młodości. Właśnie przy tym radiu, jakieś pięć lat temu, usłyszałam o akcji zbierania zabawek dla dzieci z domów dziecka. Prezenter opowiadał, że najbardziej cenią ręcznie robione rzeczy, bo mają w sobie duszę. Siedziałam wtedy przy kuchennym stole, obierając ziemniaki, i pomyślałam: „Przecież ja mogę to zrobić”.
Pierwsza lalka
Moja maszyna do szycia, stara Singerka, stała nieużywana od czasu, gdy szyłam ostatnią sukienkę dla mojej córki Anki, a to było trzydzieści lat temu. Anka dawno wyrosła z sukienek szytych przez mamę, a maszyna zbierała kurz. Po tamtym radiowym poranku odkurzyłam ją, a potem udałam się na strych, gdzie miałam pudło ze skrawkami materiałów.
Pierwsza lalka wyszła koślawa. Głowa była lekko przekrzywiona, a ręce wyglądały, jakby chciały gdzieś uciec. Ale miała w sobie coś, czego nie miał żadna plastikowa zabawka ze sklepu – serce. Włożyłam je w każdy szew, w każde przeciągnięcie igły przez materiał.
Następnego dnia zaniosłam ją do najbliższego domu dziecka. W sali zabaw, pełnej dziecięcego gwaru, podeszła do mnie dziewczynka z rudymi warkoczami. Spojrzała na lalkę, potem na mnie i powiedziała: „To ja?” Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć, a ona dodała: „Bo lalka ma piegi jak ja”. Wtedy poczułam, że robię coś, co ma znaczenie.
Maszyna nigdy nie odpoczywa
Z czasem zaczęłam robić nie tylko lalki, ale też misie, króliczki i kolorowe poduszki. Dom dziecka szybko przekazał wiadomość o mnie innym placówkom, a ja zaczęłam dostawać listy z prośbami. „Może uszyje pani misia w niebieskim sweterku?” – pisał chłopiec imieniem Mateusz. „Czy mogę mieć lalkę z blond warkoczami?” – pytała mała Julia.
Nie zawsze miałam odpowiednie materiały. Wtedy zaczęłam chodzić po second-handach i zbierać rzeczy, które można było przerobić. Stare swetry zamieniały się w szaliki dla misiów, a zasłony w sukienki dla lalek. Każda rzecz, którą szyłam, miała swoją historię, bo nic nie pochodziło z taśmy produkcyjnej.
Radość, która wraca
Czasami dostaję podziękowania. Raz przyszedł do mnie list od nauczycielki z jednego z domów dziecka. Pisała, że mała Zosia, która nie odzywała się przez miesiące po przyjeździe do ośrodka, zaczęła mówić do swojej lalki, którą nazwała Maja. „Maja mnie słucha” – powiedziała. Wtedy, czytając ten list, zapłakałam. Nie smutkiem, ale wzruszeniem. Bo to, co robię, to więcej niż szycie – to dawanie komuś kawałka siebie.
Czasem się boję
Czasem myślę, co się stanie, gdy zabraknie mi sił. Maszyna do szycia może stać latami, ale moje ręce nie są niezniszczalne. Wtedy przypominam sobie słowa mojej wnuczki Natalii: „Babciu, jak będziesz chciała, to ja też mogę szyć”. Już raz usiadła ze mną do maszyny i uszyła małego misia. Koślawego, ale pięknego. Wtedy poczułam spokój – ta nić, którą zaczęłam, może trwać dalej.
Dlaczego to robię?
Nie mam wielkiej filozofii. Po prostu wiem, że każda zabawka, którą szyję, trafia do małych rączek, które jej potrzebują. Dzieci w domach dziecka nie mają wiele, ale mają marzenia. Jeśli mogę sprawić, że choć jedno z tych marzeń się spełni, to znaczy, że warto. I tak długo, jak będę mogła trzymać igłę w dłoni, tak długo będę szyła. Bo choć mam 71 lat, czuję, że w moim sercu jest tyle nici, by zszyć choć kawałek świata.