Mój ojczym drwił ze mnie i mojej matki, nie mając pojęcia, że za miesiąc to ja będę jego szefem.
Victoria dostrzegła subtelne drżenie dłoni matki, gdy ta układała talerze na stole.
Niedzielne obiady były ich niezmiennym rytuałem, choć z każdym kolejnym tygodniem rozmowy przy stole stawały się coraz bardziej wymuszone.
Szczególnie odkąd jej ojczym przeistoczył te spotkania w milczącą arenę, gdzie każda wymiana spojrzeń była ciosem, a słowa – precyzyjnie wymierzonymi ranami.
— Moja droga — Andriej teatralnie poprawił krawat, uśmiechając się z udawaną łagodnością.
— Czy mogłabyś mi podać sól?
Tę tańszą od twojej porannej kawy.
Victoria bez słowa sięgnęła po solniczkę, obserwując, jak mężczyzna przyjmuje ją z przesadną ostrożnością, jakby to była broń.
Trzy lata temu wydawał się dla jej matki idealnym partnerem – czarujący, elokwentny, nienagannie ubrany.
Nikt nie przypuszczał, że pod tą fasadą kryje się manipulant i tyran.
— Mamo, sałatka jest przepyszna — powiedziała, próbując przerwać napiętą ciszę.
— No proszę, przynajmniej twoja matka zna swoje miejsce — prychnął Andriej, mrużąc oczy.
— Nie to, co te kobiety, które wyobrażają sobie, że ich miejsce jest w biurze zamiast w domu.
Victoria uniosła wzrok. Na nadgarstku matki dostrzegła żółtawy ślad. Coś w niej zawrzało.
Po obiedzie, gdy matka stała przy zlewie, Victoria podeszła bliżej.
— Skąd ten siniak?
— Uderzyłam się o szafkę — odpowiedziała cicho Olga, unikając wzroku córki.
— O szafkę, która ma palce?
Matka zamarła. Nie zdążyła odpowiedzieć. W drzwiach pojawił się Andriej, opierając się o framugę.
— O czym to tak szeptacie?
— O pracy — Olga skłamała bez zastanowienia.
— Ach tak. Nasza Wika to teraz wielka szefowa. Jak tam na szczycie? Nie za rzadkie powietrze?
Victoria uśmiechnęła się, choć w jej wnętrzu kipiała furia.
— Radzę sobie. A jak tam twój projekt?
Przez ułamek sekundy coś drgnęło w twarzy Andrieja.
— To nie twoja sprawa.
— Myślałam, że jesteśmy rodziną.
Mężczyzna podszedł bliżej. Matka cofnęła się odruchowo.
— Posłuchaj mnie uważnie — jego głos stał się chłodny jak ostrze noża. — To ja tu rządzę. I lepiej, żebyś to zapamiętała.
Odwrócił się i odszedł. Olga otarła policzek dłonią.
— Mamo, to się musi skończyć.
— On po prostu ma teraz trudny czas…
— Nie, to coś innego. Ale nie martw się. Wkrótce wszystko się zmieni.
Kilka tygodni później Victoria siedziała przy biurku, przewracając strony akt personalnych. Nagle jedno nazwisko przyspieszyło bicie jej serca.
Andriej Stiepanowicz Kotow.
W sali konferencyjnej panowała napięta cisza.
— Projekt „Fortuna” jest opóźniony o dwa miesiące — powiedziała spokojnym, pewnym głosem. — Odpowiedzialny: Andriej Stiepanowicz.
Mężczyzna pobladł.
— Oczekuję raportu jutro o dziewiątej.
— To niemożliwe…
— Więc nie dasz rady?
W pokoju ktoś cicho się zaśmiał. Andriej zacisnął zęby.
Po spotkaniu wtargnął do jej gabinetu.
— Ty to zaplanowałaś!
— Myślisz, że mam taką władzę? To zarząd mnie wybrał.
— Nie będę dla ciebie pracował!
— Nie musisz. Droga wolna. Możesz złożyć wypowiedzenie.
Zawahał się. Wiedział, że w tej chwili nikt go nie zatrudni.
— Myślisz, że możesz mną rządzić?
— Już to robię. Raport ma być rano na moim biurku.
Trzasnął drzwiami. Victoria po raz pierwszy pozwoliła sobie na uśmiech.
Z każdym tygodniem jego pewność siebie ulatniała się. Każde spóźnienie – nagana. Każdy błąd – notatka w aktach. Znikał ten sam człowiek, który rządził domem jej matki.
Pewnego wieczoru usłyszała jego rozmowę przez telefon.
— Ta suka znowu wrzuciła mi nadgodziny… Co znaczy „sam sobie na to zasłużyłeś”?! Po czyjej jesteś stronie?!
Przechodząc obok, Victoria uśmiechnęła się lekko.
Telefon zadzwonił późnym wieczorem.
— Vika… on oszalał…
— Co się stało?!
— Jest pijany… rozbił wszystkie zdjęcia… obwinia cię za wszystko…
Usłyszała krzyk. Nigdy nie jechała tak szybko.
Drzwi były uchylone. W salonie matka siedziała skulona w kącie, ślad na jej policzku jeszcze się nie zabliźnił.
— Odejdź od niej — powiedziała Victoria cicho, ale stanowczo.
Andriej odwrócił się, jego oczy błyszczały obłędem.
— A oto i ona, królowa manipulacji!
— Powiedziałam: odejdź.
— I co mi zrobisz? Wyrzucisz z pracy? Sam się zwolniłem!
— Teraz jesteś nikim. Bezrobotnym pijakiem, który bije żonę.
Uniosła telefon.
— Mam tu wiadomość. Gotową do wysłania do każdej firmy w mieście. Wystarczy jedno kliknięcie.
Pobladł.
— Nie możesz…
— Już to zrobiłam. Ale mogę dodać jeszcze coś. O twojej „dyscyplinie domowej”.
Zacisnął pięści, zrobił krok w jej stronę, ale zatoczył się i opadł na kolana.
— Jesteś taka jak ja…
— Nie. Bo to ja wygrałam. Masz pięć minut, potem dzwonię na policję.
Spojrzał na Olgę, szukając litości.
— Kochanie…
— Po prostu odejdź — wyszeptała.
Ranek był cichy i słoneczny. Matka i córka piły kawę w kuchni.
— Złożyłam pozew o rozwód — powiedziała Olga. — Myślisz, że dobrze zrobiłam?
— Powinnaś była to zrobić dawno temu.
Matka spojrzała na nią uważnie.
— Zmieniłaś się.
— Wiem.
— Czasem mnie przerażasz.
— Ciemność pokonała ciemność.
— Nie. Sprawiedliwość pokonała tchórzostwo.
— Może.
Victoria uśmiechnęła się lekko.
— Może gdzieś pojedziemy? Jak kiedyś?
— Chodźmy. Ale najpierw wyrzućmy te róże.
Zaśmiały się razem. Po raz pierwszy od dawna.