Odwiedziliśmy z mężem swojego syna w jego mieszkaniu. To był ostatni raz kiedy to zrobiliśmy

Mieszkamy z mężem w malowniczej wsi, otoczonej polami i lasami. Cieszymy się spokojnym życiem, które pozwala nam delektować się prostymi przyjemnościami – jak rozmowy przy herbacie na naszym dużym tarasie. Uwielbiamy gości.

Zawsze znajdzie się miejsce dla każdego, kto do nas zawita. Nasz taras to takie magiczne miejsce – często zdarza się, że nasi goście zasypiają tam po długim wieczorze pełnym opowieści.

Kiedy byliśmy młodsi, nasze podejście do gościnności było wręcz bezgraniczne – potrafiliśmy spać na materacu w kuchni, ustępując naszą sypialnię przyjaciołom lub rodzinie.

Dziś, mając już 60 lat, trochę się zmieniło. Nasze ciała i dusze domagają się większego komfortu, ale serce do ludzi mamy takie samo.

Mamy troje dzieci – dwóch synów i córkę, każde z nich już dawno poszło własną drogą. Nasze dzieci mają swoje rodziny, swoje życia, co jest zupełnie naturalne, choć czasem trochę za nimi tęsknimy.

Młodszy syn mieszka blisko, dosłownie w sąsiednim domu, i często nas odwiedza.

Nie tylko pomaga w gospodarstwie, ale po prostu lubi spędzać z nami czas, co jest dla nas ogromną radością. Starszy syn mieszka jednak w stolicy, gdzie życie biegnie zupełnie innym tempem.

Niestety, odwiedza nas bardzo rzadko – przez te wszystkie lata przyjechał może pięć, sześć razy. Zawsze tłumaczy, że to za daleko, ale ja mam wrażenie, że prawdziwym powodem jest jego żona.

Ona wyraźnie nie przepada za wsią i, co gorsza, za nami. Mam wrażenie, że gardzi naszym prostym życiem, choć nigdy tego otwarcie nie powiedziała.

Nie wiem, czym zasłużyliśmy sobie na jej niechęć, ale czuję to za każdym razem, gdy się widzimy.

W zeszłym miesiącu postanowiliśmy z mężem ich odwiedzić. Chcieliśmy przełamać tę barierę, którą od lat czułam między nami.

Oczywiście, najpierw zadzwoniliśmy do syna, żeby uprzedzić o naszej wizycie – nie chcieliśmy nikogo zaskakiwać ani stwarzać niezręcznych sytuacji.

Syn przyjął wiadomość z radością, a przynajmniej tak mi się wydawało.

Kiedy dotarliśmy, wydawało mi się nawet, że jego żona jest w lepszym humorze niż zazwyczaj. Była uprzejma, uśmiechała się, co trochę mnie zdziwiło, ale pomyślałam, że może to dobry znak.

Wieczorem, gdy nadszedł czas, by udać się na spoczynek, usłyszeliśmy coś, co nas kompletnie zaskoczyło. Syn, zamiast zaprosić nas do przygotowanego pokoju, powiedział:


– Zamówię wam taksówkę. Zarezerwowaliśmy dla was pokój w hotelu.

Poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Nie tego się spodziewałam, nie tego się spodziewa żaden rodzic odwiedzający swoje dziecko.

Od razu stało się jasne, że to była decyzja jego żony. Czułam to w kościach. Ale dlaczego syn się na to zgodził? Czy naprawdę nie mógł postawić się swojej żonie w tej jednej kwestii?

Porozmawialiśmy z mężem i zdecydowaliśmy, że wracamy do domu. Nie mieliśmy ochoty zostać w miejscu, w którym najwyraźniej nie byliśmy mile widziani.

Kiedy opowiedzieliśmy o wszystkim młodszemu synowi, jego reakcja była pełna oburzenia. Powiedział, że to, co zrobił jego brat, jest niedopuszczalne, i nie chce z nim rozmawiać.

Nie chciałam podsycać konfliktu między nimi, ale nie mogłam się z nim nie zgodzić. Czuliśmy się zranieni i upokorzeni.

Od tamtej pory moje serce do starszego syna nieco ostygło. Nie chcę na siłę narzucać się ludziom, którzy najwyraźniej nie mają ochoty nas widzieć.

Nie wiem, czy kiedykolwiek zaproszę ich ponownie do naszego domu.

Wiem tylko, że zasługujemy na szacunek, tak samo jak każdy inny człowiek.

Czy to naprawdę tak wiele, by oczekiwać, że własne dzieci przyjmą nas z otwartymi ramionami?

Ciekawa jestem, jak inni rodzice by się poczuli w takiej sytuacji. Czy naprawdę tak powinna wyglądać relacja z dorosłym dzieckiem?