„Tato, oddaj mieszkanie, nie jesteś już przydatny”. Gdy odpowiedział, córka trzasnęła drzwiami

„Tato, oddaj mieszkanie, nie jesteś już przydatny.”

Słowa Zofii zawisły w powietrzu jak gęsta mgła. Henryk, jej ojciec, spojrzał na nią z niedowierzaniem.

W jego oczach zatańczył smutek, ale także coś jeszcze – gniew.

Nie był człowiekiem, który łatwo się poddawał, a już na pewno nie miał zamiaru dać się wyrzucić ze swojego własnego domu.

– Nie, Zosiu – odpowiedział spokojnie.

– To jest mój dom. I nie oddam go, bo tego chcesz.

Twarz córki stężała. Zacisnęła pięści, a jej oczy wypełnił gniew.

– Nie bądź egoistą! – wybuchnęła.

– Potrzebuję tego mieszkania!

Przecież jestem twoją córką! Komu chcesz je zostawić, jak nie mnie?

– To nie o to chodzi – westchnął Henryk.

– Ale mieszkanie to nie tylko ściany i sufit. To moje życie, moje wspomnienia.

To miejsce, gdzie żyłem z twoją matką, gdzie patrzyłem, jak dorastasz. Nie oddam go, bo uważasz, że jestem zbędny.

Zofia zacisnęła usta.

Wydawało się, że przez moment walczy sama ze sobą, po czym syknęła:

– Jesteś żałosny.

Po tych słowach trzasnęła drzwiami z taką siłą, że Henryk niemal poczuł, jak echo wstrząsa jego starymi kośćmi.

Przez kilka dni panowała cisza.

Henryk nie otrzymał żadnego telefonu, żadnej wiadomości od córki. Nie był zaskoczony – znał ją.

Wiedział, że myśli wyłącznie o sobie. Przez lata próbował to ignorować, usprawiedliwiać, tłumaczyć jej zachowanie stresem, problemami, ale teraz miał dość.

Po raz pierwszy w życiu postawił granicę.

Pewnego wieczoru ktoś zapukał do drzwi.

Henryk spodziewał się sąsiadki, która często przynosiła mu domowe ciasto, ale zamiast tego zobaczył wysokiego, postawnego mężczyznę w drogim garniturze.

– Pan Henryk Kowalski? – zapytał sucho przybysz.

– Tak. A pan to…?

– Adwokat pańskiej córki. Przygotowaliśmy dokumenty dotyczące przepisania mieszkania na jej własność.

Henryk poczuł, jak serce bije mu szybciej.

– Ona nie żartowała… – mruknął.

Adwokat uśmiechnął się chłodno.

– Nie, panie Kowalski. Proszę nie utrudniać tego procesu.

Pańska córka ma prawo do dziedziczenia, a poza tym…

– Zrobił pauzę, jakby ważył każde słowo.

– Pański stan zdrowia nie jest najlepszy, prawda? Może byłoby lepiej, gdyby zamieszkał pan w miejscu, gdzie ktoś się panem zaopiekuje?

Henryk zacisnął szczęki. Więc tak to widziała Zofia?

Stary ojciec, którego można się pozbyć, by zyskać wygodne życie w jego mieszkaniu?

– Wynocha – powiedział spokojnie, ale stanowczo.

Adwokat spojrzał na niego zaskoczony.

– Panie Kowalski, to nie jest najlepsze rozwiązanie…

– Powiedziałem: wynocha! – ryknął Henryk, czując, jak złość uderza mu do głowy.

– Nie oddam mieszkania! Jeśli moja córka chce się ze mną procesować, niech spróbuje!

Drzwi z hukiem zamknęły się przed nosem prawnika.

Tydzień później Henryk otrzymał pismo sądowe.

Zofia rzeczywiście zdecydowała się walczyć o mieszkanie na drodze prawnej.

Było to dla niego jak cios w brzuch. Jak mogła? Jak mogła po tylu latach zrobić coś takiego własnemu ojcu?

Ale zamiast się załamać, poczuł coś innego – determinację.

Jeśli córka chciała wojny, dostanie wojnę.

Sięgnął po telefon i wybrał numer starego znajomego – prawnika, z którym służył kiedyś w wojsku.

– Witek? Potrzebuję pomocy – powiedział do słuchawki.

Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy, a potem stanowcze:

– Licz na mnie, stary druhu.

Henryk spojrzał w okno. Miasto tętniło życiem, ludzie śpieszyli się do pracy, do domów, do swoich bliskich.

On miał tylko jedną osobę, którą kiedyś uważał za rodzinę – córkę, która właśnie chciała go zniszczyć.

Ale on nie zamierzał się poddać.

Proces ciągnął się miesiącami. Henryk nie spodziewał się, że sprawy przybiorą taki obrót.

Zofia próbowała udowodnić, że jej ojciec nie jest w stanie samodzielnie mieszkać, że wymaga opieki i że w jego najlepszym interesie będzie przekazanie mieszkania jej.

Jej prawnicy znaleźli nawet lekarza, który skłonny był potwierdzić jej wersję wydarzeń.

Jednak Henryk miał Wiktora – starego przyjaciela i wytrawnego prawnika, który nie zamierzał pozwolić na manipulacje.

Dokumentacja medyczna Henryka była w porządku, sąsiedzi potwierdzili, że radzi sobie świetnie, a nawet miejscowa opieka społeczna nie miała zastrzeżeń do jego samodzielności.

Ostateczny wyrok brzmiał jasno – mieszkanie pozostawało własnością Henryka.

Zofia nie przyszła na ogłoszenie wyroku. Nie odezwała się już do ojca.

Henryk długo zastanawiał się, czy powinien się tym martwić, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie warto tęsknić za kimś, kto traktuje cię jak przeszkodę na swojej drodze.

Pewnego dnia, patrząc przez okno na zachód słońca, uśmiechnął się lekko do siebie.

Nie był już sam. Był wolny.